noce są strasznie puste, gdy nie ma mnie przy tobie, gdy nie możesz być przy mnie. to straszne uczucie.. mieć kogoś bliskiego, a nie móc być razem. zawsze. w każdej możliwej chwili.. musieć wracać na noc do wasnych domów.. slucham land of sunshine i wcale nie jest słoneczniej..
brakowało mi tej muzyki.. dawno już nie sluchałem..
czasem myślę, że zagubiłem się w świecie.. nie umiem oceniać tego co się dzieje w moim własnym kraju.. bo to jest karykatura państwa. tak bardzo chciałem tu wrócić, tak bardzo chcę tu mieszkać. ale nie umiem żyć w tak nienormalnym kraju. w kraju w którym jednej sprawy w urzędzie nie można od początku do końca załatwić w jeden dzień.. w kraju w którym rządzą ludzie nieodpowiedzialni. w kraju w kórym rozróżnienie społeczne jest tak ogromne.. w kraju w którym bogaci stają się jeszcze bogatsi, a biedni jeszcze biedniejsi.. w kraju w którym większość interesów załatwiana jest na lewo.. w kraju w którym duża część nowobogackich to gangsterzy..
wierzę że będzie lepiej.. że w końcu ludzie zrozumieją, że aby nasze.. młodych ludzi dziwci, wnuki miały dobrze.. my musimy cierpieć.. że nie zawsze jest słodko.. i że emigracja za pracą to wcale nie jest wyjście..
dobrze że jesteś Ty.. patrzę sobie na Ciebie.. na nas..
hmm.. więc ostatni czyli miniony czyli ten weekend był spędzony baardzo, ale to baardzo aktywnie.. i pijacko.. no może nie cały, ale przynajmniej piątek.. jakoś mi dobry chumor wrócił. i jestem blisko przy niej. i mi dobrze.. ale nic w telegraficznym skrócie: w piątek był wieczór kawalerski (a angole mają fajne określenie na to tak apropos: 'stag night'), w sobotę grill w baardzo miłym towarzystwie (dowiedziałem się jak i gdzie i kiedy odnaleziono miłorząb japoński(chyba) i że jest to drzewo iglaste choć wcale tak nie wygląda, aha! i traci igły/liście na zimę tak jak modrzew), potem wieczór w No.1 i parę piw w towarzystwie dobrego kumplaze studiów i jego dziewczyny (ja byłem w jakże miłym towarzystwie Pinezki), i tu niespodzianka.. gadam z nim przez telefon i on mówi że będzie z dziewczyną swoją, no to ja na to świetnie! poznam ją bo nie znam.. on się zdziwił, ale cóż. tja. no i się zdziwiłem bo okazało się, że to też koleżanka ze studiów... co to się porobiło. było miło, Tygrys wygrał (choć mu szczerze powiedziawszy czarny człowiek okrutnie pysk obił, ale Tygrys zasłużył na zwycięstwo w sumie). około rana powrót do domu... obudziłem się na budzik, następnie na telefon od Pinezki, wstałem, umyłem zęby i poszedłem znów spać. potem około 11 zwlokłem się z łóżka definitywnie. o 13 mez.. ach cóż był to za mecz... piękna rzecz do oglądania. wygraliśmy 9:5 (choć nasz tryumf został pzyćmiony świadomością, że graliśmy w przewadze 1 zawodnika (6:5), ale w końcowym rozrachunku i tak nikogo to nie obchodziło.) potem popołudnie i wieczór w miłym towarzystwie..Pinezka robi świetną herbatę.. kanapki też:) a teraz jakoś takoś szedł spać będę.. aha..a o kawalerskim jeszcze kiedyś muszę nie zapomnieć napisać..