hmm.. więc ostatni czyli miniony czyli ten weekend był spędzony baardzo, ale to baardzo aktywnie.. i pijacko.. no może nie cały, ale przynajmniej piątek.. jakoś mi dobry chumor wrócił. i jestem blisko przy niej. i mi dobrze.. ale nic w telegraficznym skrócie: w piątek był wieczór kawalerski (a angole mają fajne określenie na to tak apropos: 'stag night'), w sobotę grill w baardzo miłym towarzystwie (dowiedziałem się jak i gdzie i kiedy odnaleziono miłorząb japoński(chyba) i że jest to drzewo iglaste choć wcale tak nie wygląda, aha! i traci igły/liście na zimę tak jak modrzew), potem wieczór w No.1 i parę piw w towarzystwie dobrego kumplaze studiów i jego dziewczyny (ja byłem w jakże miłym towarzystwie Pinezki), i tu niespodzianka.. gadam z nim przez telefon i on mówi że będzie z dziewczyną swoją, no to ja na to świetnie! poznam ją bo nie znam.. on się zdziwił, ale cóż. tja. no i się zdziwiłem bo okazało się, że to też koleżanka ze studiów... co to się porobiło. było miło, Tygrys wygrał (choć mu szczerze powiedziawszy czarny człowiek okrutnie pysk obił, ale Tygrys zasłużył na zwycięstwo w sumie). około rana powrót do domu... obudziłem się na budzik, następnie na telefon od Pinezki, wstałem, umyłem zęby i poszedłem znów spać. potem około 11 zwlokłem się z łóżka definitywnie. o 13 mez.. ach cóż był to za mecz... piękna rzecz do oglądania. wygraliśmy 9:5 (choć nasz tryumf został pzyćmiony świadomością, że graliśmy w przewadze 1 zawodnika (6:5), ale w końcowym rozrachunku i tak nikogo to nie obchodziło.) potem popołudnie i wieczór w miłym towarzystwie..Pinezka robi świetną herbatę.. kanapki też:) a teraz jakoś takoś szedł spać będę.. aha..a o kawalerskim jeszcze kiedyś muszę nie zapomnieć napisać..